Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

delę, odetchnąć w jej rozmowie. Napróżno Rogosz odradzał mu, widząc, iż wzbudza tylko niechęć, zamilkł. — Myśl Sędziwoja zapełniona tylko była obrazem Kosmopolity.
— Dziwna rzecz — rzekł wreszcie — od pierwszego spostrzeżenia tego człowieka tylko o nim ciągle marzę. Postać jego czarami zaciera w niej pamięci rysy kochanki. Jakiś głos wewnętrzny powtarza mi, iż los mój związany jest z losem jego. Przeczucie nie zawodzi mnie; to jest mistrz z tego potężnego bractwa, o którego bytności jeszcze tylu ludzi wątpi. Ja nie opuszczę go, dopóki mnie nie przyjmie...
— Za swego ucznia — dokończył ze złośliwym śmiechem Rogosz.
— Będzie to spełnieniem moich najgorętszych życzeń — odparł Sędziwój.
— Otóż masz, do czego cię prowadzi ten szalony zapał. Święte to są słowa owego uczonego:. „Nieszczęśliwe umysły, które się kwadraturą koła, machiną wieczystego ruchu i kamieniem filozoficznym zajmują“. Otóż masz owe przeznaczenia, tajemne pociągi, mimowolne działania, natchnienia i tym podobne wierutne bałamuctwa. — Jeszcze ty, szlachcic! potomek Sędzimirów, gotów jesteś zostać służącym włóczęgi, niemieckiego szarlatana! A co na to bracia szlachta wyrzekną? Powiedzże, czy nie poniża to godności i niezależności człowieka, za któremi obstajesz, owe zdawanie się