Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Haubold; na zegarze kościelnym zaczyna bić północ i zarazem trąbić poczynają; mnie jakiś świeży powiew grobowy owionął, jakby coś nie z tego świata koło mnie przebiegło, gdy raptownie drzwi od tej oto pustej komnaty z trzaskiem rozwarły się, a Grandorf blady, jak śmierć, powstał i pokazał palcem w ciemny pokój i wyjąkał:
— Widzicie go, oto jest! — Anathemius, przebacz!
Więcej nie zdołał mówić, upadł i stężał. Myśmy nic nie wiedzieli, dość, że baron skonał na miejscu, jakby go jakiś okropny przestrach zabił. Ja to wszystko państwu powiadam pod sekretem, wiem, iż chociaż cudzoziemcy, jesteście ludzie godni i nie zdradzicie mnie. Ale co mnie bardziej dziwi, to, że tu miał urząd zjeżdżać, mieli się dowiadywać; już drżałem o dobrą sławę Złotego Bociana, tymczasem na tem się skończyło, że mi polecono milczenie. Kosmopolita odwiedził panów radnych, biskupa i wszystko ucichło. Barona potajemnie pochowano, jakby się nic nie stało nadzwyczajnego. A to jednak uczciwemu człowiekowi przykro widzieć taki wypadek i milczeć. Mogą jeszcze i mnie posądzać o bezbożne praktyki, albo to braknie złych języków!
W czasie tych rozmów słońce już się zbliżyło ku zachodowi; młodzieńcy opuścili gospodę. Sędziwój miał się jeszcze tegoż wieczoru udać do zamku w Wardstein, aby zobaczyć A-