Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się odezwie, dziko, niezrozumiale i wszystkich oczy zwrócą się na jej twarz woskowej białości, która tak posępnie odbija od ciemnej framugi. Córka pilnie słucha i pyta matki, lecz ta jej nie poznaje.
Medycy przygotowują lekarstwa, z wrzawą spierają się o sposób leczenia i o teorye; w pół po łacinie, w pół po niemiecku; w zbutwiałych foliałach szukają dowodów swej nauki, bo słabość chorej odmawia im świadectwa biegłości. Dysputy te rozdzierają uszy Arminii, jak złowrogie krakanie.
— Ja mówiłem — wołał krzykliwie Bodenstein, machając czarnemi od węgli rękoma, — mówiłem, że tu nic nie pomogą głupie wasze ziółka. Wszystkie choroby napadają na ludzi, jak uczy boski Teofrastus in astronomia magna, primo: albo z zatrutych gwiazd, które zły wpływ wywierają na człowieka; albo secundo: z trucizn, które pochodzą od źle przygotowanego pokarmu; albo tertio: z duchów, na które inne duchy działają...
— Przeciwko chorobom, pochodzącym z gwiazd — dodał drugi, potwierdzając słowa Paracelsisty, żadne lekarstwa z żywiołów nie służą, można im tylko zaradzić per medicinam physicam et chirurgiam adeptam.
— Wasze tu zioła tyle pomogą — krzyczał pierwszy — co kapelusz przeciwko słońcu!
— I któż tedy z prześwietnych kolegów