Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mie, а przemyślał, zmieniał lekarstwa, lecz chora leżała bez przytomności. Wezwał więc raz jeszcze wszystkich znajomych sobie medyków na radę.
W wysokiej izbie od tyłu, na dole, spoczywała Beata Thoelden na łożu śmiertelnem... Zaledwo trzydzieści kilka lat licząc, cierpieniami wewnętrznemi i chorobą tak miała rysy twarzy zmienione, iż wieku jej nawet zgadywać nie można było.
Nadzwyczajnie blada, z oczami otwartemi, bez blasku i bez najmniejszego ruchu i życia, zbyt już była podobną do tych, w których liczbę wstąpić miała, aby nadzieja mogła ożywiać przytomnych. Córka jej, klęcząc na ziemi przy łóżku, także nieruchoma, tylko czasem jękiem dawała poznać, że cierpi. Tylko czasami rzucała wzrok w bolesne rysy matki i jakby przestraszona, ukrywała twarz w dłonie i mocniej łkała. Wszystko też, co ich otaczało, smutne budziło wrażenie. Śród śladów dawnej obfitości wyraźne dowody niedostatku. Ramy od obić i lamperyi gdzieniegdzie złocone, otaczały nagie i ponure ściany. Parę mebli wytwornych, a obok nich prosty stół sosnowy: łoże snycerskiej drogiej roboty, a pościel na niej z grubego płótna, wszystko to były świadki smutne, lecz wymowne dawnego dobrego bytu. I światło jakby komnatę tę opuściło, bo choć w dzień, z głębokiej framugi okiennej skąpe do środka dochodziły promienie. Chora czasem