Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W późne wieczory gawiedź bezdusznych pismaków podawać sobie będzie w spuściznie najdziksze o was wieści. — Rzekną, iż dla podłego zysku pracowaliście; iż serca wasze biły tylko dla złota, a sprzeczać się będą o nazwisko nauki, w imię której wałczyliście, dla której poświęciłeś szczęście doczesne i byt twój wieczysty!
— Oni opiszą formy i ciało! — odezwał się harmonijny głos z prawej strony; bo już nadszedł czas śmierci waszej wewnętrznej nauki! Jej duch w cudownej, nieskończonej metempsychozie przejdzie w inne, które znowu skonają, aby nowym nadać początek; bo choć formy i ciała wszystkich zaginą, to idea prawdy, co je ożywiała, pozostanie wieczysta. Nauka, jak człowiek, są nieśmiertelne i wspólnym pokarmem odradzają się!
— O, ciesz się! — rzekł znowu szyderczy ton z lewej strony; ciesz się, a ja spytam się, coś zyskał, biedny starcze, przez tyle lat twojego życia pełnego żądzy nieznanej? Za nagrodę, stoisz nad grobem, jak dziecko zawstydzone, nie śmiejąc witać swojego ojca! — Patrzysz na świat, jak na zimny rachunek, a w każdej istocie, w motylu i trupiej głowie zarówno, widzisz tylko jednostajne cyfry, ułamki wielkiej liczby, której pojąć nie mogłeś, a każda przynosi ci wspomnienie zmarnowanego dnia, chwili, roku nad badaniem, straconą minutę używania życia!
Wypłakawszy wszystkie łzy twoje, blizki