Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zamknięcia oczu na wieki, czujesz żółciową gorycz, jako przedsmak wiecznego bytu! — Przeklinaj godzinę urodzenia twojego! — Dla obrony od rozpaczy, ja, śmierć, czekam na ciebie! — Urodzenie twoje wyprowadziło cię mimo twojej woli na świat, któregoś nie znał i nie pragnął, a maż ci być teraz wzbronionem kierowanie się własną wolą? Wejdź w inny świat; tym sztyletem uwolnij się z więzienia ciała i powitaj mnie, która jestem celem każdego człowieka. Tu musiałeś z trudem poznawać twoje wątpliwe obowiązki; tam tylko dwa są bieguny; nie będziesz się wahał: szczęście lub zagłada!
— W ogólnej harmonii byłem potrzebny — rzekł Sędziwój z godnością. — Rzucony w przestrzeni punkt znikomy, nie dla siebie, lecz żyłem dla prawdy. Myślące i wolne narzędzie wyroków Wielkiego Boga, mam teraz jego woli sprzeciwiać się; ja, który całe życie dążyłem, mimo wiedzy, do objawienia jego potęgi!
Poznaję teraz nieścigłość jego wyroków i spełniam pokutę...
Precz ode mnie, głosie zwodniczy!...
— Chwała zwycięzcy! zagrały głosy chórami. Widma i dźwięki lewej strony zniknęły, a inne postacie nadludzkiej piękności wieńcem żyjącym otoczyły alchemika. Cała przestrzeń, martwa niegdyś, dla niego zajaśniała życiem.
Wzrok jego się rozjaśnił, serce i myśl o-