Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

połączenie wasze z Kosmopolitą. Arminio, czy byłaś szczęśliwą?
— On czuł to — rzekła smętnie — nie byliśmy dla siebie przeznaczeni. Przysięgłam, że oddam rękę temu, kto mą matkę uzdrowi; a chociaż Kosmopolita nie wiedział o przysiędze, zdawało mi się, iż powinnam jej dopełnić. Lecz mamże ci wyznać, może to grzechem jest, ale zdawało mi się, iż przywiązanie tak powinno być nieprzymuszone, wolne, aby było szczere, że ta sama przysięga przeszkadzała mi kochać, jakbym chciała z całej duszy, mojego męża. Szanowałam go, ubóstwiałam, bom nie widziała nikogo, z kimby można porównać tego anielskiego człowieka. Charakter jego ciągle jednostajny, pogodny, jak dzień bez chmury; widoczna wyższość, w każdem słowie bijąca; ta piękność nawet bez porównania, wzbudziły we mnie uwielbienie bez granic; biedna! brałam to za miłość. A jednak bywały chwile, w których obawiałam się go. Jakkolwiek wieści, które o nim chodziły, nic w oczach moich nie usprawiedliwiało, jednak czasami, kiedy siedział nad brzegiem morza i patrzył się w nieścignioną ciemnej wody powierzchnię, lub kiedy widział chodzące słońce, albo jakikolwiek wielki widok natury, wtedy zamyślał się, oczy jego wyraźnie się rozpalały, źrenice jego rzucały promienie, jakby dwie gorejące iskry. Zdawało mi się, iż rozmawia z jakiemiś niewidzialnemi dla mnie istotami, że