Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ce, niezależne od jego woli głosy; czuł, iż duchy w myśli jego z nim rozmawiają; bo kto raz je widział, tego nie tak rychło na wieki opuszczą.
— Ty wiesz! — rzekł Chaldejczyk, piękniejszy, niż kiedykolwiek i jakby już był uczestnikiem wiecznej chwały — ty wiesz, iż ludzie przed śmiercią rozumieją wiele rzeczy, które im dotąd były zakryte. W tej godzinie, w której poświęcenie się siebie samego dla innej istoty kończy mój tylowieczny zawód, poznaję drobiazgowość życia, w porównaniu z wielkością śmierci.
Lecz mamże ośmielić się wyznać ci, Boski pocieszycielu, nawet w twej przytomności, uczucia, które mnie natchnęły, boleścią mnie przejmują. Pozostawić po sobie w tym świecie złośliwym, bez opieki, bez podpory, tych, dla których umieram: moją żonę, moich uczniów.
Zamyślił się chwilę, a głos wewnętrzny zabrzmiał mu wyraźnie:
— Nierozważny! czyż mądrość twoja uczyniła cię na tyle próżnym, abyś miał zapomnieć, o ile podpora twoja jest słabą, dla tych, których kochasz, w porównaniu z potężną opieką ojca wszechrzeczy? — W więzieniu, na rusztowaniu! podziwiaj tego, który czulszy od ciebie w swej miłości, jest mądrym i bez końca silnym w prowadzeniu i obronie swoich dzieci.