Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piły na czoło, oczy otworzył konwulsyjnie, szeroko i głosem, jak rozbitego dzwonu, wolno począł mówić:
— Męczennicy prawdy, w jej święte imię, wyzywam was, wspierajcie mnie!
— Jakóbie Molay! przez krzywoprzysięstwo i płomień, co pożarł szpik kości twych, natchnij mnie!
— Hussie zdradzony! przez męki i nieugaszoną twą zemstę, wesprzyj mnie!
— Hieronimie Praski! wolnym sprażony ogniem, za miłość braci, wzywam cię!
— Galileuszu! potęgo rozumna, przez szyderstwo klątwy twej, wspieraj mnie!
— Torkwacie Tassie! za ukazanie piękności ducha ukarany więzieniem i obłąkaniem, wzmocnij mnie!
— Kolumbie! za nowy świat, darowany staremu, okuty w kajdany i zapomniany, wzywam cię!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Głos jego coraz słabnął, zamienił się wreszcie znowu w nieznanym języku ciche mruczenie, jakby entuzyasta zakończył cichą modlitwą.
Nakoniec zamilkł zupełnie, i wszyscy mniemali, że już skonał. Z klepsydry też wysypał się wszystek piasek, to jest upłynęła godzina; a dobroczynne prawo nie dozwala dłużej nad godzinę torturować.
Kat z pomagaczami zdjął obwinionego z