Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na, inaczej nie wytłómaczymy oporu. A wreszcie — dodał głośniej, odwracając się do radnych — słyszeliście, iż kazał się modlić do gwiazd i słońca i deptać oznaki naszych dostojeństw, a tak jawnie okazał, że jest czarownikiem i bałwochwalcą.
Pachołcy ujęli znowu Kosmopolitę, rozciągnęli go wznak na ławie tortur, twarde rzemienie skrępowały pięście i stopy obwinionego, pokręcane śruby skrzypnęły, ciało jego jak struna wyciągnięte zostało. Już krew z za paznogci sączyła się kroplami, a jeszcze żaden jęk, najmniejszy głos nie zdradził bólu męczonego. Sędzia rozpoczął pytania, lecz obwiniony najgłębsze zachował milczenie. Dano znak i coraz mocniej rozciągać członki jego zaczęto. Trzask stawów tylko i wyprężenie się rzemieni było słychać, a oddech jego cichy, spokojny, oczy zamknięte, na twarzy żadnego śladu cierpienia.
Raptownie oblano go zimną wodą, dla zwiększenia drażliwości, i ciche tylko dało się słyszeć westchnienie, pot kroplami okrył mu czoło. Na powtarzane zapytania, przytłumionym głosem, w nieznanym począł mówić języku. Strach przeszedł przytomnych.
Kat obwinął ciało więźnia szerokim, jak skóra jeżowa kolcami nabitym pasem i ściskał sprzączki pasa razem z pomocnikami, opierając nogi o ławę tortur. Twarz więźnia, dotąd blada, zmieniła się; krwią nabiegłe żyły wystą-