Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przybyłeś do Sztudgardu umyślnie ze mną. Bodenstein, któregoście wysłali, aby moje kroki śledził, zdał ci sprawę ze wszystkiego co widział. Wpadaliście na rozmaite domysły, ale zaręczam wam, żaden nie jest prawdziwym. Obiecałeś baronowi, że staniesz na czele możnej partyi w Polsce, a oni rozumieją, że w Polsce na drodze złoto się rodzi, bo je nasi posłowie rozrzucają. Obiecałeś mu w imieniu dyssydentów znaczne sumy, jeżeli z zaciągowem żołdactwem przyśpieszycie nad granicę. Obiecałeś mu zręcznością swoją wielu Panów Niemieckich wciągnąć w jedną sieć, którąby baron kierował, a ty łowił. Tym sposobem zyskałeś Adelę za żonę. Tymczasem oszukaliście się wszyscy na sobie. Wszystkie nadsztukowania, wymysły rwą się jedne za drugiemi. Jesteś zgubiony, jeśli nie będziesz miał pieniędzy, wiele pieniędzy.
Przybyłeś tutaj, aby ich ode mnie dostać. Gdyby się pora zdarzyła, jaż dawno Bodenstein wtrąciłby mnie do więzienia, wplątawszy w jakie nieprawe zabiegi, a potem nakłoniliby możnych do wyciśnięcia ze mnie tajemnicy torturami. Jednak wszystko wam się nie powodzi. Kochany przyjacielu, jesteś zanadto rozsądny, abyś się miał wypierać. Ja w nagrodę wszystko zrobię, co zechcesz. Na początek dam ci tyle złota, ile sam zaważysz; ale pod jednym warunkiem.
— Pod jakim? — zapytał z cicha Rogosz,