Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

blednąc i czerwieniąc się na przemiany; a z przygryzionych ust krew mu się sączyła.
— Sprzedaj mi Adelę.
— Zapominasz się! — zawołał, wstając z sofy.
— Tylkoż się nie unoś gniewem — zimno odrzekł Sędziwój. — Pomówmy z sobą, jak na rozsądnych ludzi przystoi. Pierwej od ciebie własny jej ojciec wystawił ją na sprzedaż Reudlinowi. Ja nie miałem wtedy za co kupić, tyś był zręczniejszy.
— To są żarty.
— Ze złotem niema żartów.
— Zresztą wybieraj. Żona zawadza ci teraz do działania; nie możesz nosić płaszczyka na obu ramionach. Naprzód więc, pozbywszy się jej, możesz uzyskać rozwód, i potem się korzystniej ożenić. Powtóre, mając pieniędzy, wiele zechcesz, spełnisz twoje obietnice, staniesz na czele zbrojnej partyi, a wtedy przyszłość Bóg wie, co zdziała. Z drugiej strony jeśli na ten targ nie przystaniesz, poślę twoje listy i układy tu zawierane do Króla Zygmunmunta i o wszystkiem uwiadomię kanclerza. Baronowi zaś pokażę listy, które pisujesz do katolików, aby się uniewinnić na przypadek przegranej; objawię cały twój plan zdradzenia obu stron.
— To nie podobna! wołał Rogosz — ja żadnych podobnych listów nie pisałem.
— Zapomniałeś, przyjacielu, że dla złota