Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— На! lepiej, że zginął, tego jednego upodobałem i tymbym musiał gardzić.
— A kobiety? — zapytał Rogosz.
— O! i te niemało zjadły kamienia mędrców. Miał różne, wszystkich krajów, kolorów, wszystkich rodzajów piękności, ale żadnej dłużej niż tydzień nie kochał. Przepraszam! jedną Włoszkę woził ze sobą cały miesiąc, bo ta, powiadał, przekonała go, że i za złoto wszystko zrobić można. Nie masz wyobrażenia, jakie dziwaczne pomysły tej dziewczynie przychodziły do głowy. Nie przestawała ona na samych strojach i uwielbieniu głupich pasorzytów, jak inne kobiety, ale coraz nowe wynajdowała rozrywki, przynajmniej w zbytku była dowcipną. Raz jeden kazała przyrządzić fajerwerk, który krocie kosztował i kazała go spalić w takiem miejscu, między górami, daleko od wiosek, iż tylko ona i kochanek jej widzieli go, zresztą nikt. A ciągle miała jakąś sympatyę do ognia, koniecznie napierała się, aby jej w ogrodzie usypano Wezuwiusz. Tego już i kamień mędrców dokazać nie mógł. Sędziwój, opowiadając to nam, śmiał się do rozpuku.
— Czy ma ją jeszcze przy sobie?
— Dostała ospy i, zeszpecona szkaradnie, straciła całą wartość. Sędziwój pocieszał ją jak mógł, zaręczał, iż i tak kochać jej nie przestanie, możeby się nawet z nią ożenił, lecz niczego słuchać nie chciała; otruła się.
— Więc teraz serce jego jest zajęte?