Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwyczaju posiłku przyjąć nie chciał, dopóki przed panem zamku zdanego sobie nie sprawił się polecenia. Baron rozkazał go wpuścić. Za kilka chwil stanął w komnacie, znużony, przesiąkły deszczem Jan. Przy drzwiach odezwał się:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Na co zdziwiony, a po części zmieszany tem poselstwem Rogosz:
— Na wieki wieków — odparł.
Posłaniec wyjął ze skórzanej torby dwa listy i złożył je na stole, a potem powoli obejrzał się wokoło.
Na wielkim kominie huczał duży płomień, przed nim stał stół zarzucony papierami; dzban i parę srebrnych puharów, obok stołu w rozłożystych krzesłach spoczywali Rogosz i baron. Posłaniec, spoglądając na wszystko, rzekł nakoniec:
— Chwała Bogu, że pan tak wygodnie odpoczywa i wczasuje, a nam powiedzieli, że w ciężkiej niewoli.
Wacław ścisnął usta, nic nie odrzekł, lecz list rozwinięty skwapliwie czytać począł. Pismo było w tych słowach:

Miłościwy przyjacielu i doradco!

„Fortuna, jak sam rzekłeś, kołem się toczy, popadłeś w jej niełaskę, a dostawszy się do niewoli, znowu, jak wnoszę, zostałeś