Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czekaj waść! wodę warzyć, woda będzie, grajmy na otwarte.
Turzon spojrzał, ale tak się nie spodziewał zagadnienia, że go zrazu nie bardzo zrozumiał.
— Dość już tego — dodał gospodarz głośno i stanowczo — napróżno byś mi waćpan krył czego chcesz ode mnie i po co tu przybyłeś, ja wiem wszystko, wszystko, najtajemniejsze myśli wasze, podejrzenia, zachody, badania, usilność, aby mnie zgubić... Mówmy owarcie...
— A i owszem, mówmy otwarcie! — odparł obrażony Turzon.
— O co mnie podejrzywacie, o to żem zabił Wilczurę? nieprawdaż?
— Ani słowa i więcej to niż podejrzenie i domysł — rzekł Turzon — mamy dowody moralne...
— Cha! cha! dowody moralne — zaśmiał się Hawnul — strachy na Lachy... Wiem po co waćpan jeździłeś do Wilna i czegoś się dowiedział, wiem, żeś śledził kroki moje, żeś na mnie czyhał gdym powracał... Czy waćpan myślisz — dorzucił szydersko — żebym był tak głupi, i popełniając nawet zbrodnię, zostawił ślady za sobą, by jej dać dowieść potem? Przypuściwszy nawet z mojej strony tę niekalkulację, bo występek tego rodzaju byłby bardzo fałszywą rachubą, możesz-że waćpan sądzić, bym nie potrafił śladów zatrzeć po drodze?
Zuchwalstwo i bezwzgląd z jakiemi te słowa wymówione zostały, zrazu tak zmieszały Turzona, że języka w ustach zapomniał, ale wprędce zwracając oczy na Hawnula, odpowiedział: