Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się o wykrycie zbrodniarza. Kto broni winnego, sam winien.
— Ja? a kogoż ja bronię? — rzekł spokojnie Hawnul.
— Bronisz waćpan ukrywając tych, którzy mogli do spisku i zbrodni należeć; sąd wzywał go o wydanie trzech ludzi, a żaden dostawiony mu nie został, ci ludzie kryją się w Krasnem.
— To ich sobie odkryjcie i zabierajcie — odezwał się Hawnul ruszając ramionami.
Mówił to z największą pozorną spokojnością, ale pot lał mu się po bladem czole, ale oczy mimo przymuszonego ruchu powolnego, strzelały jakąś obawą, ale sił mu zabrakło i kończąc te słowa, upadł na blisko stojącą ławę.
Turzon popatrzał nań, pokiwał głową i zimno rzekł tylko: — Nie myliłem się...
Jak gdyby zrozumiał ten szept niewyraźny, zerwał się Hawnul na nogi, chwycił się za stół i milczący czekał co będzie dalej; ale Turzon ujął za czapkę i zabierał się do wyjścia, a krzyk bolesny, który się dał słyszeć z dalekiego pokoju, przyśpieszył pożegnanie. Hawnul odwrócił się z przestrachem ku drzwiom, chciał biedz, nie wiedział co począć.
— Ani miejsce, ani pora po temu, byśmy tę kwestię dłużej rozbierali — dodał mecenas — odkładamy ją na później.
Hawnul już go był do drzwi odpuścił, gdy nagle zdawał się czy gniewem czy innem jakiemś zapalać uczuciem, wstrząsł się, poskoczył i zawołał: