Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
83
ZARĘCZYNY JANA BEŁZKIEGO

rozprawiał. Nie powitawszy go, rozmawiałem z innymi, jakby go nie było. Po pierwszem jednak słowie mojem trochę pogardliwem, powiedzianem nie do niego, ale o tem, co mówił, odciął się sucho i ostro. Pierwszy raz oddawna spojrzeliśmy sobie w oczy. Jakbym nie dosłyszał odcięcia, ciągnąłem dalej krytykę zdania Valforta na pozór spokojnie, ale z zajadłością, której wcale nie żałuję, używając przymiotników, jak: niedorzeczny, niedowarzony i t. p. Mówiłem zaś ciągle po francusku. Valfort pobladł, wstał z krzesła i, jakby dając umówione hasło, wyszedł do drugiego, pustego pokoju, dokąd ja podążyłem wkrótce i gdzie rozmowa nasza tak się poprostu ułożyła: