Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
77
ZARĘCZYNY JANA BEŁZKIEGO

tnego powietrza, przenikający do szpiku kości, zaczyna mnie uspakajać; myślę ciągle o Celinie, bo jest to zwykłe podszycie mojej myśli, ale ruch szybki, chłód i nowy pozór miasta, tonącego we mgle do niepoznania, odurza mnie, odrywa trochę od nędznego życia, które pędzę.
Przez nawyknienie idę w stronę hotelu, gdzie ona mieszka.
Zgrzytnęło coś w nocnej ciszy: otwierano drzwi wchodowe. Przysunąłem się szybko, z biciem serca, przeczuwając coś strasznego. I widzę: mała postać z nasuniętym kapeluszem, z kołnierzem podniesionym, wypada szybko z hotelu. Valfort? Nie, to być nie może. Zabiegam mu drogę, aż się obejrzał i dostatecznie od-