Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
78
JÓZEF WEYSSENHOFF

słonił. Tak — Valfort. Poznałem go i on mnie; szybko się zawrócił, przyśpieszył kroku i znikł we mgle. Od kogóż on wraca o tej godzinie? Dlaczego ucieka?
Oparty o ścianę hotelu, słyszałem długo suchy dźwięk jego kroków po kamieniu; kroki te odbijały mi się w piersi, w skroniach... deptał po mnie ten zuchwały, nienawistny młodzik.
Dziwne gorąco poczułem w skroniach i mrok w oczach. Przez chwilę oszołomiony, ocknąłem się, jakby pod pchnięciem noża w pierś, bo nagle nawiedził mnie obraz realnie nieznośny, szatańsko bolesny: wydało mi się, że widzę Celinę w objęciach Valforta. Żegna się z nim, płacze... całuje go swemi mokremi, czerwonemi ustami,