Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
62
JÓZEF WEYSSENHOFF

Mówiłem z nią raz tylko o Valforcie, bo nie można było rozmowy tej uniknąć; później nie wymówiliśmy już tego nazwiska. Było to nazajutrz po balu. Chociaż Celina mieszka teraz w hotelu, zastałem u niej prawdziwy rant o zmroku. Już w korytarzu słychać było gwarną rozmowę i dźwięczny głos, który poznam między setką innych. Gdy wszedłem, gwar przycichł, jak pod surdyną. Cóż u licha? czy ja zaczynam działać na lndzi, jak upiór, albo jak szpieg utajony? Wiele osób ruszyło się z miejsc i wyniosło, Valfort zemknął jeden z pierwszych, manewrując tak, żeby się ze mną nie przywitać. Salonik zaczynał opróżniać się, z czego Celina widocznie była nie rada: zatrzymywała