Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
58
JÓZEF WEYSSENHOFF

piszę jednak, czy nie piszę, zawsze mimowolnie wglądam w siebie po każdem wzruszeniu, po każdej zmianie dekoracyi życia. To mnie męczy. Dał-bym wiele za szczyptę lekkomyślności i chciał-bym brać powierzchownie wszystko, co mi się zdarza. Nie mogę.
I teraz powinien-bym starać się zasnąć po balu, odpocząć, zrobić zapas zdrowia i naprawić niezgrabne postępowanie. Tymczasem piszę od paru godzin i przeżywam po raz drugi to, co-bym tak chętnie wymazał z przeszłości. Słońce już wychodzi ponad dachy przeciwległych domów i zazierają do mnie różowe promienie. Tak niby wesoło na świecie, a jest w tem rannem, mroźnem powietrzu dziwny niepokój, gorszy od nocnego