Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
56
JÓZEF WEYSSENHOFF

rzuciła mi prędko, cicho i trochę gniewnie:
— Jesteś dzisiaj bardzo dziwny.
Wstawano od kolacyi. Muzyka już zaczęła walca w sali balowej, do której powróciliśmy niebawem. Bal szedł swoim porządkiem, stawał się coraz gwarniejszy i weselszy, ale nie dla mnie, ani też dla Celiny.
Wzruszenie otrzeźwiło mnie odrazu. Żałowałem już tej może niewczesnej wycieczki; mógł Valfort usłyszeć użyty przeze mnie epitet »animal...« Mało mnie to obchodzi, ale popsułem całą zabawę Celinie. Zesztywniała do niepoznania, przybył jej ton jakiś pogardliwy, niecierpliwy i po paru tańcach opuściła bal przed kotylionem. Nie tańczyła już z Alfre-