Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
177
ZARĘCZYNY JANA BEŁZKIEGO

półuśmiechem. Ręczę, że w tej chwili nie myślała o naszym świeżym dramacie, tylko o takich ładnych, przyjemnie draźniących poczuciach, które snuły się w niej, czy naokoło niej, jak pachnąca atmosfera miłostki. »Zawsze to ten sam chłopiec, który mi się podobał, ten sam człowiek, który mnie bardzo, bardzo kochał — i jeszcze mnie kocha — czuję to wyraźnie. Teraz odjeżdża gdzieś daleko, jeszcze mn się co stanie — taki desperat... A ja go lubię i to nawet dzisiaj, pomimo, że mi życie okropnie zamącił. Chciała-bym mu zrobić jaką przyjemność... i nie chcę go stracić zupełnie — i życzę mu wiele dobrego, tylko mn przecie całego mego życia i spokoju nie poświęcę...«