Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
160
JÓZEF WEYSSENHOFF

rozmowę. A tu wyszliśmy raz z całem towarzystwem w nocy i ja zostałem z nią trochę opodal pod temi lipami, gdzie księżyc nie dochodził. A pod tym podjazdem czekałem na nią w wieczór mroźny, pełen niepokoju. Tylko po tamtym wieczorze było jeszcze jutro.
Dojechałem cicho i nie prędko doczekałem się, że mi drzwi otworzono. Lokaj, poznając mnie, spojrzał, jak na upiora; może też zmieniłem się bardzo. Pobiegł zaraz do pani, i wkrótce znalazłem się w głównym salonie, do którego Celina kazała mnie prosić. Stojąc tam przez chwil kilka, zbierałem myśli, które podczas podróży byłem już ułożył w pewien ład, ale tu uczułem, że tylko