Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
159
ZARĘCZYNY JANA BEŁZKIEGO

nad moim biednym wózkiem, pośród rozpogodzonych, daleko odsuniętych błękitów, płyną znowu i jęczą żórawie.
Wózek wdrapał się na szczyt wzgórza i zjeżdża teraz prędko po pochyłości. Już widzę wszystko. Ogród, zaledwie opuszony pierwszą zielonością, tak przeźroczysty, że białe mury i okna pałacu widać, jak przez zieloną gazową firankę. Południowe słońce leży błyszczące na blaszanym dachu. Cicho, świetnie tak — i płacz mnie zbiera.
Czy ja tu nigdy nie byłem w tej porze roku, czy mi nieszczęście przemieniło oczy? Cała ta siedziba dzisiaj obca mi i niegościnna. A przecie na tem polu jeździłem z Celiną konno; pamiętam nawet