Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
158
JÓZEF WEYSSENHOFF

— Wiem.
Dobrze znam tę drogę i pamiętam, kiedym tu pierwszy raz dojeżdżał. Była jesień, dawna jakaś jesień. Celina, podówczas zamężna, zaprosiła mnie na konne polowania. I dziwna rzecz, że teraz, jak wtedy, zobaczyłem nad sobą żórawie. Wtedy drzewa były złote, ścierniska świeciły blado-różowo pod ukośnym promieniem słońca, co się wydarło z chmur, dochodząc już do widnokręgu. Jęk w niebie zwrócił moją uwagę: na mętnej, białawej przestrzeni, płynął ciężko, rytmicznie falisty sznur żórawi. Ten lot jęczących ptaków był mi zawsze pamiątką pierwszej miłości. Nigdym go odtąd nie widział w Prądnikach, dopiero dzisiaj, na tem samem miejscu,