Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
128
JÓZEF WEYSSENHOFF

żyk, wiszący mu na piersi, starałem się odgadnąć, o czem myśli. I gdy mniemałem, że zgadłem, że mam obowiązek uprzedzić pragnienie tej odchodzącej duszy, albo zdecydować jej niepewność, wymówiłem po długiem wahaniu te słowa, trudne w ustach jego zabójcy:
— Czy chcesz księdza?
Po raz pierwszy Alfred zadrżał, oparł się na łokciu i przez chwilę wzrok skupił pod namarszczoną brwią, aż mi się wydał starszym i myślącym o rzeczach wielkich. Wnet jednak twarz mu się rozjaśniła i tak pogodnie rzekł:
— Może i lepiej będzie?
Wybiegłem z pokoju i na ulicy spostrzegłem, że nogi pode mną się plączą. Wysłałem więc Kro-