Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
120
JÓZEF WEYSSENHOFF

Jęczałem pod naciskiem tej szlachetności.
— Ale kiedyś mnie zaczął prześladować obelgami i szyderstwem, nie mogłem już...
Słów mi brakło. Ująwszy go za rękę, patrzyłem mu w oczy. Jednak z zarzutu prześladowania chcąc się oczyścić, dotknąłem posądzenia tej nocnej wycieczki z hotelu.
Alfred otworzył oczy ogromne w pobladłej twarzy, takie zdumione, jak jej oczy niegdyś, gdym się zdradził z moją nienawiścią — i z goryczą pewną odpowiedział:
— Więc to był ostatni powód twojej nienawiści? I mogłeś wierzyć?
A potem rzekł tak prosto:
— Grałem tam w karty i nie