Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
111
ZARĘCZYNY JANA BEŁZKIEGO

stanowienia nikły. Zacząłem snuć, jak w malignie, wątek niemożliwej historyi: może Celina jest w pobliżu? może on się spóźnia, żegnając ją. Wyobraźnia dostarczała mi zbrodniczo głupich obrazów.
Turkot mnie zbudził, potem na drodze zobaczyłem szybko wzrastający cień: powóz pędził ku nam rozpuszczonym galopem. Czarny, szeroki płaszcz stojącego w powozie mężczyzny fantastycznie rozrzucał się w powietrzu: Alfred, dostrzegłszy miejsce schadzki, dał znak woźnicy, wyskoczył i dobiegł do nas.
Przeprosił głośno za spóźnienie, zrzucił płaszcz i stanął tak przedemną, strojny, zarumieniony, z dumnym pół-uśmiechem.