Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
110
JÓZEF WEYSSENHOFF

Staliśmy o sto kroków od szosy, pod lasem, w zimnych wyziewach sosnowych. Wkrótce jednak nadjechał powóz, wynurzając się nagle z gęstej mgły, ale nie było w nim Alfreda, dopiero sekundanci jego, arbiter i lekarz, którzy pośpieszyli naprzód, aby się nie spóźnić.

Już wymierzono metę, nabito nawet pistolety, a Alfred nie przybywał.
W rozstroju nerwów każdy szczegół draźliwy przybiera groźne rozmiary, — więc i mnie ta zwłoka wydała się oburzającem lekceważeniem, jakby nową zniewagą. Wlepiwszy oczy w mgłę, na której tonąca linia szosy odznaczała się bardziej szaro, uczułem skrajną chwilę gorączki, i rozsądne po-