Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
107
ZARĘCZYNY JANA BEŁZKIEGO

i szybkich, jak podmuchy przeciwnych wiatrów przed burzą. Ale mi stąd nie uciec: pomiecie mną wicher ostatni, silny jak konieczność.
Już noc schodzi. Ranek szary zagląda w okna coraz bardziej przezroczyste i cisza nocna przestaje mi dźwięczyć w uszach. Widzę przed sobą brudną ulicę miasteczka, moją nieuniknioną drogę w przyszłość.

Sokal, dnia 17-go marca.

Com ja uczynił! Po co zabiłem tego niewinnego? A jeszcze, idąc na plac, postanowiłem mierzyć w nogi — nie chciałem go zabijać...
Tylko, kiedy stanął przede mną w tym stroju balowym, z tym