Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
6
JÓZEF WEYSSENHOFF

i przesiedziałem całą noc, nie widząc prawie towarzyszów podróży.
Ocucił mnie dreszcz poranny, kiedym dorożką przejeżdżał most na Wiśle. Tęczowo mieniły się lody rzeki, błękitne i różowe dymy wieńczyły kominy fabrycznego Powiśla i na blado-złotem niebie budziła się Warszawa radosna, napiętrzona, wypoczęta ze snu, coraz świetniej jaskrawa plamami swych kolorowych domów i dachów, jednostajnie pokrytych świeżym, zarumienionym śniegiem. Wschodziło słońce bardzo jasne.
I ja czułem ten obraz po dziecinnemu, pod wpływem jakiejś świeżości, która mnie ogarnęła. Miałem w sobie zapowiedź nowego życia, wschodzącego z tem słońcem.