Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   47   —

ludzie czysto ubrani, ze środkami utrzymania i umiejący czytać?
— Burżuje!
Stało najwyraźniej i zgodnie we wszystkich nowych pismach, że żadne inne stany, ani klasy nie są godne zachowania, tylko Lud. Lud roboczy miejski i lud wiejski. I to jeszcze... zamożniejsi rzemieślnicy po miastach, grubsi gospodarze po wsiach są mocno zarażeni ideą burżuazyjną. Pozostaje więc tylko najjaśniejszy Proletaryat i do niego przyszłość należy.
— A nie! dziękuję za łaskę. Nie mam najmniejszego powołania do proletaryatu. Wolę już być burżujem.
I zaczął pan Apolinary ze szczerą skruchą, z gorącą troskliwością o dobro publiczne, wyszukiwać sposoby pogodzenia interesów burżuazyi, w której ramach znalazł się znienacka, z interesami nagle uświadomionego proletaryatu.
— Pozwólcie mi choć trochę miejsca w nowym ustroju, towarzysze i towarzyszki. Jestem wam bratem, krwią się waszą nie pasłem, Mam warsztaty otwarte dla wielu rąk, i sam pracuję, nie ręką, to głową. Kilkaset ludzi żyje z produktów wsi mojej, mieszka na mojej ziemi...
— Twojej ziemi?! — posłyszał pożądliwy głos oponentów — ziemia jest niczyja, ziemia należy do wszystkich.
— A fabryka też? a kapitały także? Więc