Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   46   —

— Tak... to dzisiaj na nic, to wszystko burżuje. Dzisiaj innych trzeba ludzi... ale jakich?
— Zastanówmy się.
Nierówny podział bogactw doprowadził do rozpasania kapitalizmu i do wyzysku siły roboczej. Uświadomiony proletaryat podniósł głowę, dopomina się o swe prawa, chce być syty i mieć swój udział w rządzie. Ciężką pięścią wali w stary system rządowy...
— No, i ja walę. Walmy razem! W takim ustroju państwowym ani ja się ruszyć nie mogę, ani wypraw swych nie zdobędziecie. Ale, bracia kochani, towarzysze i towarzyszki, rząd przecie czyni ustępstwa... Zamało dla was? Dobrze. Dalej go jeszcze? Bo i dla mnie zamało. Trzeba mi przetłómaczyć na język polski te wszystkie swobody i reformy — inaczej nie rozumiem, jak ja z nich będę korzystał.
Jest więc rewolucya — potężna rewolucya za pomocą strajków i nacisku ekonomicznego. I wszyscy ludzie przyszłości muszą się z nią łączyć, aby osiągnąć przewrót i ulepszenie systemu państwowego. Ma być zatem szeroka konstytucya w calem państwie, szeroka autonomia w Królestwie, a dla dogodzenia żądaniom proletaryatu powszechne, tajne, bezpośrednie głosowanie...
— Tylko, dobrodzieje moi, byle nie tyrania z dołu, byle nie rząd tłumu! Gdzież my będziemy, szlachta?... nie... inteligencya?... jeszcze nie... A więc