Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   35   —

się dywany, chorągwie narodowe... Ścisnęło pana Apolinarego za serce. Zapytał:
— A pan mecenas nie przystroił swego balkonu?
— Ja nie manifestuję nigdy. Ja robię politykę, a nie bawię się polityką.
— Pan mecenas jest zimny — zauważył Kolejko.
— Tak, ja jestem zimny.
I obciągnąwszy na sobie ubranie ruchem nieubłaganym, pan Sartor nawiązał przerwaną rozmowę o doniosłości »Platformy« politycznej, społecznej i ekonomicznej, o nasyceniu potrzeb krajowych.
Ale pan Apolinary dusił się już widocznie w tej atmosferze interesów realnych i błędnym wzrokiem wodził po ścianach, szukając może ukojenia w sztuce, gdyż pokój, w przeciwieństwie do rozmowy, był fantastyczny, pełen obrazów, rzeźb i akwafort zawiłych, kontorsyjnych, krzyczących o wyzwolenie Ducha. Mecenas cały był nowy, popierał też nową sztukę. Pan Apolinary zaś, roztargniony ostatecznie, widział tylko przed sobą pstrokatą zmorę, nie dającą bynajmniej ukojenia:
Po chwili odezwał się:
— Otwórzmy okno. Powietrze jest łagodne.
— Jeżeli pan chce koniecznie —
Uprzejmy gospodarz przystąpił do drzwi osz-