Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   25   —

usłyszymy wyraźnie, biada synom Izraela na ziemi naszej!
Korciło mnie także, że nikt należycie nie od powiedział z naszej strony. Bąknął tam jeden z drugim, z sensem, ale słabo. Dlaczegóż nie wystąpił Gwiazdowski, którego każdyby uszanował? Albo i Hyc? Głos ma przynajmniej jak tubę.
Ale nie sądź, droga Teklo, z tego jednego wypadku, o usposobieniu ogólnem miasta. Napchało się wyjątkowo do sali dużo tałałajstwa. Inaczej my się tu porozumiemy między starszyzną, nawet z przeciwnych obozów. Bo i w obozach innych, jak Ci to już mówiłem, jest dużo ludzi znacznych, a nawet coraz to nowi powstają, a dawni rosną. Że znam miłą ojczyznę nie od wczoraj, myślałem, że potrafię wyliczyć wszystkich naszych matadorów. Gdzie tam! Ten, którego miałem wczoraj za hetkę pętelkę, stoi dzisiaj na mównicy, porywa tłumy, ujarzmia istniejące władze, pisze już prawa. Do ministrów przemawia kto tylko żyw, nietylko w zbiorowych memoryałach i protestach, ale tak, w pojedynkę. Jednak ani mnie, ani chyba nikomu nie chodzi o władzę i odznaczenie osobiste. Czasy są demokratyczne, czasy działają same. Tylko że w nich ludzie ogromnieją, a nawet lichota się uszlachetnia. Imaginuj sobie naprzykład, Tekluniu, że redaktor Kuryera Policyjnego stara się, aby mu władze zawiesiły