Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   144   —

kowanych, z którymi rząd mógłby współdziałać. Rozumie pan, kochany hrabio?
Kostka rozumiał i nie podzielał zdania, ale myślał zarazem, jak to dobrze, że nie jest na sesyi, ani przed szerszą publicznością, i nie potrzebuje się oburzać. Pani Ostrzeszewska nie może być inna. Do niej i do podobnych przywykł oddawna w swojej sferze.
Ale Heydenstein zapragnął tym razem odgrodzić się od zbyt jaskrawego zdania pani Ostrzeszewskiej, które uchodziło kobiecie wyjątkowo spokrewnionej, ale zgubne być mogło dla mężczyzny pragnącego dzisiaj, w Warszawie, utrzymać swą kandydaturę do jakiejkolwiek funkcyi obywatelskiej. Przezorny więc statysta i statystyk zaoponował łagodnie:
— Dzisiejsze programy już są inne, szanowna pani. Dzisiaj bądź co bądź wszystkie stronnictwa walczą z rządem, a nie idą z rządem. To, które z nim pójdzie, musi się dopiero utworzyć.
— Tak — powtórzył Kostka — to nie jest program na dzisiaj.
Sama pani Ostrzeszewska zaczęła trochę rejterować:
— Zapewne. Ale trzeba ludzi, którzyby to przyszłe stronnictwo stworzyć mogli. Niech będą przynajmniej i tacy obok tych... jak wy się tam nazywacie?... szowinistów... Ile też mandatów macie zamiar odstąpić ludziom umiarkowanym, jak