Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   116   —

się podoba. A na ulicy niema już nikogo prócz przechodniów: Szmul już prysnął z całą bandą.
Słuchacze mieli stępioną wrażliwość na tego rodzaju nowiny. Każdy się z tem oswoił, że krwawa wieść tych czasów przynosi po kilka lub kilkanaście zabójstw na dzień; niejeden też widział już śmierć zbliska. Ale nienawiść między robotnikami, ohydna walka bratobójcza, była podówczas jeszcze nowością. I nawet ludzi zżytych z rewolucyą napełniała zgrozą.
Opowiadanie podziałało. Władysław Kostka przybrał pozór oficera na barykadzie, Kotulski twarz zakrył rękami, pan Apolinary poczerwieniał i nasrożył się.
Mochnaczyński zaś mocno i długo łamał zaciśnięte palce, jakby je wstrzymać chciał od działania, a uspokoiwszy się, rzekł:
— Trwa to już od pewnego czasu: od aresztowania Demla. Socyaliści rozgłaszają, że Demel został wydany przez robotników naszego związku. Ta potwarz roznieciła nienawiść zwłaszcza do pracujących w fabryce Baryczki, którzy, jak wiadomo, nie zastosowali się do nakazu socyalistów i nie przerwali pracy. Co gorsza, że nie jest to wypadek odosobniony: takie same wiadomości mamy z Łodzi. A szanowne pisma socyalistyczne nie przestają pracować w tym kierunku. Zobaczcie panowie ostatnie ich proklamacye.
Dobył z kieszeni parę małych, drobnym dru-