Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   109   —

— Nie liczyliśmy na to. Chodziło o postawienie sprawy.
— A gdzie ją panowie postawiliście, jeżeli łaska?
Budzisz się zasępił i nie odrazu odpowiedział. Przypomniał bowiem niesmaczny dowcip jednego pisemka, które donosiło, że »deputacya położyła sprawę naszą między pałacem Zimowym a miastem na placu — i powróciła«. Taki śmieje się zdrów, a nie wie jak to trudno! Pytającym zaś sąsiadom odpowiedział po namyśle:
— Kochani panowie! Sprawa nasza postawiona została tak, jak potrzeba, i tam, gdzie potrzeba. Postawiona przez nas — to jedna wygrana, a powtóre: u przedstawicieli jutrzejszego rządu raczej, niż obecnego.
Pawłowski i Gawłowski otworzyli usta. To było rzeczywiście jasne, nawet ogromne, chociaż niedowiedzione. Po chwili zaczęli kiwać głowami:
— A więc: tak, jak potrzeba, i tam, gdzie potrzeba... Aha. Ale tymczasem żadnych zapewnień?
— Walka rozpocznie się w Dumie.
Tu Gawłowski wpadł w werwę:
— A że w Dumie będziemy mieli pana deputata za posła, to rzecz u nas postanowiona. Cały nasz powiat, jak jeden mąż, za panem. Na wyborcę to już pan niby wybrany.
— Na wyborcę, jak sobie chcecie, ale na posła, dobrodzieje moi, nie kandyduję.