Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   89   —

twory podrzędne, klucznice i służebne. Ale ten drobny rys tyranii domowej przepadał w wielkości obywatelskiej Eustachego Chmary.
Inne panie obecne nie nęciły też pana Apolinarego do rozmowy. Księżna Zasławska wdowa, jeszcze piękna, chociaż już matka kilkorga dorastających dzieci, wydawała się Budziszowi zbyt wielką i obcą; jeszcze inne damy — zbyt nadskakiwały księżnej. Ładną młodą kobietą w salonie była pani Wiliaszew, żona marszałka szlachty, Rosyanka — ale mówiła tylko rodowitym językiem, albo po francusku. Pan Apolinary siedział na kanapie, w cieniu, wcale osowiały.
W innym kącie salonu Kazimierz Rokszycki prowadził ożywioną rozmowę z dwoma młodymi Zasławskimi, Michałem i Bernardem. Książęta, jeszcze niepełnoletni, mocno zapóźnieni w naukach, odpoczywali obecnie od studyów w granicach swych rozległych włości, zostających pod opieką matki i Eustachego Chmary. Na prowincyi słynęli, jako myśliwi i sympatyczni urwisze. Kraj zaś oczekiwał cierpliwie, co za pożytek będzie miał wkrótce, gdy młodzi Zasławscy obejmą w posiadanie swe dziedziczne, ogromne fortuny terytoryalne. Przywiezieni prawie przemocą do Rarogów na zjazd rolniczy, Miś i Beno (Michał i Bernard) upatrzyli sobie między zgromadzonymi najmłodszego wiekiem i prawdopodo-