Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   55   —

się uchronić od słońca. Chustkę wiatr zrzucał, Apolinary ją podnosił. To znów przystawała zdyszana, gdyż, pomimo swej tuszy i utrudzającego pochodu po wzgórzu, nie przerywała rozmowy politycznej:
— Przyzna kuzyn, że każde plemię, gdy dojdzie do samopoczucia narodowego...
Kuzyn przyznawał już wszystko, zawojowany bardziej przemocą, niż wdziękiem pani Antoniny. Myślał zaś:
— Jak ja lubię łapać ryby!
Jezioro już było blizko, już pachnęło, a pani Antonina szła tak rozpaczliwie powoli!


∗             ∗

Kazimierz z Aldoną dawno już poszli nad jezioro i, wsiadłszy do łodzi z dwoma rybakami, odbili daleko od brzegu. Jasna bluzka i słomiany kapelusz panny Budziszówny ubierały smolną łódź w plamę świetlną, wesołą, która drżała znów niżej, rozchwiana, idąc w głąb fali, tylko pod łodzią ruchomej. Ciemny zresztą ładunek sunął po wodzie sennie, z rytmicznymi błyskami dwóch powolnych wioseł.
Była to łódź, zagarniająca toń, połączona zatopionym już niewodem z drugą łodzią parzystą, tkwiącą u brzegu na kotwicy. Na tej drugiej łodzi dwaj rybacy pilnowali prawi-