Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   398   —

— Muszę przyznać, że Jurko był pierwszy, który mnie odgadł — potwierdził Kazimierz.
Lejtan przyglądał się parze narzeczonych ze smakowitem upodobaniem.
— Ot, kiedy żenić się, tak już takim panom...
Wytrzymali pochwałę, nie mrużąc oczu. Zapytała Krystyna:
— A wy, Jurku, nie żeniliście się podobno nigdy?
— Co mnie żenić się było, jasna grabini? Knieja mnie żona, a kochanka fajka. Piętnaście lat miawszy, wzięli na psiarka do pałacu, a tak już od tej pory po świecie ochotnikiem chodzę.
— Dobrze wam z tem?
— Wiadomo, póki te nogi niosą, idziesz, panieńku ty mój, kraj znający, a taki jeszcze nie ze wszystkiem. Gdzie dalej, gdzie kilka lat nie byłeś, patrzysz: jezioro mniejsze — podeschło, znaczy. Dawajże po brzegach szukać bekasów — i najdujesz. Trafisz znowu do wioski znajomej — nową chatę pobudowali. Znałeś dziecko przy ziemi, aż widzisz, chłop wielki, wąsy nastawiwszy, z siekierą do lasu idzie. A gdzie starego kuma na mogiłki ponieśli — i śladu niema. Świat piękny, panieńku ty mój, nowy ciągle i piękny.
— I myślicie, że zmienia się ciągle na le-