Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/405

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   397   —

— Zimą to one bieleńkie, a końce skrzydeł za to farbowane.
Kazimierz badał oczyma Strzelca, czy nie maluje pardw na biało, dla poezyi. Ale Krystyna potwierdziła:
— Tak, pardwy bieleją na zimę.
— Ot nasza grabini tak już pardwy zna i zna, że Jurko zawsze prawdę mówi. Kiedy państwo polować będziecie razem na pardwy, w spomnijcie starego.
— Prawda! — odezwała się radośnie Krystyna do Kazimierza — będziemy razem polowali. I to jeszcze.
Nie trzeba było więcej chytremu dworakowi do odgadnięcia porozumienia między parą młodych. Przybrał swój wyraz twarzy najpoczciwszy, co zwiastowało w nim zwykle nastrój twórczy:
— Bywało, nieboszczyk książę Mikołaj, kiedy wyjdzie strzelać na mszary, tak już z żonką. Ochota u niego lepsza, mówił, na ptaszki.
— Oj, Jurku! — zaśmiała się Krystyna — zdaje mi się, że na poczekaniu wymyśliliście, żeby nas swatać? Ale to nic — i tak już jesteśmy zaręczeni.
— Tak cóż ja zmyślił, jasna grabini?... Daj, Boże, szczęśliwie!
Nie przegadać było Jurka. Mówił dalej:
— Tak mnie i zdawało się już w Wilnie, powiedz panicz?