Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXVI.

Ponieważ goście w Wiszunach zasadniczo nie przestawali bawić się talerzem i kieliszkiem, więc przejścia co kilka godzin do ogólnego stołu w sali jadalnej były tylko crescendami w nieprzerwanym koncercie. Przy tych zbiorowych okazyach rosła tylko moc uciechy i wylewu uczuć, objawiających się przez szeregi mów i rozmów. Były tam gwary bachiczne i parlamentarne, były ciche i głośne przymierza, były i szczytne momenty. Do takich należała chwila, gdy zapłakał pan Chmara...
Wzniósł był już pan Gotard zdrowie narzeczonych facetiose et cordialiter; uczcił już pan Apolinary Kmitów i ich Chorągwie w podniosłej mowie na cześć rodziców narzeczonego; znów stary Kmita przypomniał dzień imienin gospodarza domu i nie omieszkał okadzić należytą pochwałą starożytnego, rozkrzewionego na Koronę i Litwę domu Budziszów. Szukano, kogo uczcić z kolei.