Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   333   —

mówię: nie widziałem, jasna ty pani, tylko czuję, pan Raukszycki do Wilna szparko przyjedzie, bo pora już jemu.
— Co też wy opowiadacie, Jurku? Tak przecie nie mówiliście o mnie?
— Wiadomo, słów pamięcią nie chwycisz, ale taki już duch był między nami...
Długo jeszcze wypytywał Kazimierz starego poetę o wrażenia z Ponikszty i o szczegóły pobytu tam Krystyny. Potem lekko, z piersią pełną otuchy, powrócił do hotelu.
W hotelu zastał Apolinarego Budzisza, który po drodze do Wiszun wstąpił do Wilna, aby choć w przelocie objąć okiem nowe swe pole działania.
Zaraz po przywitaniu załamał wuj ręce, kiwając boleśnie głową:
— Oj, Kaziu, Kaziu!
Niespodziewanie Kazimierz zaczął też głową kiwać:
— Tak, wuju...
— A nie mówiłem? okazya jedyna, chwycą z przed nosa... To tak jak in publicis, dobrodzieju mój. Sprawa publiczna jest, jak panna na wydaniu: jeżeli jej nie chwycisz w objęcia, pójdzie za kim innym.
— Tak, tak, wuju.
Pan Apolinary spojrzał z ukosa na siostrzeńca. Jego skrucha wydała mu się podej-