Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   313   —

jonego urwisza, którego dotychczas widziała przed sobą nieosobiście, prawie tylko jak dźwięczący aparat telefoniczny.
— Tybyś także potrafił — rzekła dwuznacznie.
— Nie, Krysiu, ja dużo seryoźniejszy, niż myślisz.
Rozmowa zamierała, zwłaszcza że Miś o psychologii i uczuciach wyrażał się jeszcze trudniej, niż o przedmiotach potocznych. Ale nadszedł z kościoła ksiądz Wyrwicz. Tego znajomego od najpierwszych lat dzieciństwa, zwykł się »bać« młody Zasławski, o ile bać się można było księdza Antoniego, który nigdy przeciw nikomu nie podniósł ręki, ani nawet głosu. Ale przemożny instynkt nakazywał go poważać; zabawny też nie był ksiądz profesor, w pojęciu Misia. Więc Miś powstał śpiesznie na spotkanie księdza, powitał go z uszanowaniem i milczał, jakby schwytany na złym uczynku. Ksiądz zaś przemówił bardzo uprzejmie:
— Widziałem już Bernarda i Jurka. Szukacie obiadu, toć z nami go zjedzcie, jeżeli Krysia pozwoli. Ogromnie mi urośliście — zapewne już w uniwersytecie?
Te i tym podobne, choć przychylne, zapytania księdza Antoniego sprawiły, że obiad we dworku był mniej ożywiony w pięć osób, niż zwykły we trzy. Młodzi książęta zacho-