Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   312   —

sposobności przysłużenia się bliźniemu rodzaju męskiego.
— Nasze apostoły... — zaczął młody książę z zadowoleniem.
— Jakie apostoły? — Ci z Warszawy, Budzisz i Rokszycki, zaprosili Fedkowicza na kolacyę z jakąś Mitzi, szykarną Wiedenką — mówi. No i bawili się tam zdrowo. Kaziowi to nic, bo on tęgi, ale starego na drugi dzień parała pomacała. Stary płacił, a Kazio sobie miał wygodę. Chytry mały!
— A! nie ciekawam waszych historyi — zawołała Krystyna, powstając nerwowo z ławki — zawsze to samo: wielkie uczucia, obowiązki społeczne, a potem zabawa w karczmie!
— Cóż? — rzekł Zasławski pobłażliwie — nie każdy mężczyzna ksiądz. A kolacya była u Szumana, nie w karczmie. Tam i wyższe towarzystwo.
— Masz mi coś ciekawszego do powiedzenia? — zawołała Krystyna z nietajonym gniewem. — Mnie takie historye nie bawią. Wszyscy jesteście brudni!
— Poczekaj, Krysiu; jaż tam nie byłem. Ja sobie poluję tylko, żeby odegnać złe myśli... Mnieby i Mitzi nie zamaniła, gdybym kochał wyższą kobietę...
Krystyna spojrzała uważnie na przycza-