Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   299   —

lub w ogrodzie — tego chrześcijańskiego filozofa i tę światową kobietę — zatopionych w czytaniu rękopisu lub druku i rozprawiających na prawach nie mistrza i uczenicy, lecz dwojga ludzi, kochających się zgodnie w Prawdzie. Nie pozostali też oboje bez wzajemnego na siebie wpływu. W Krystynie odżyły i pogłębiły się wszystkie nauki jej młodości; z rozkoszą czuła zwierające się w jej umyśle luki sklepienne, na których mogła opierać nowe piętra gmachu. Poznawała wartość oderwania się od świeckiego zgiełku dla rozwoju zasad i podstaw czynu; poznała czar świątyni myśli. Ale i mistrz dawny uczył się czegoś od wychowanicy: kunsztu trwalej młodości.
— Stosować to wszystko, stosować, księże profesorze! — nawoływała Krystyna. — Jabym to rozumiała tak: te księgi mądrości będą naszym kodeksem, a my się uformujmy w towarzystwo działające, choćby spiskujące...
— I książki są działaniem, moje dziecko. Dać społeczeństwu dobry wynik sumiennego o niem myślenia — to także coś warte. Księgi sprowadziły rewolucyę francuską; dlaczegoby nie mogły przyśpieszyć teraz rewolucyi etycznej?
— Czas już działać, księże profesorze; trzeba iść między łudzi.
Ksiądz nie starał się postawić na swojem;