Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   284   —

łych sił, modląc się pisaniem do Chrystusa, jakim Go znał, widział i kochał.
Zapadał zmrok wcześniej w domku księdza, niż na pagórkach, gdyż słońce staczało się za park, którego cień zielony zalewał domostwo. Przed piszącym księdzem stanął stary Piotr Lejtan, niewielki, okrągły, z gatunku podobny do leśnego brata, Jurka, ale bardziej domowy. Kot raczej, niż lis; rodzaj żbika utuczonego w kuchni.
— Jak będziesz dobrodziej pisał, kiedy dzień topnieje, to i oczy stracisz. Ot, kiedy dzień rośnie powstający, dziękować Bogu, tak tedy dobrodziej sobie i pisz. Tedy zdrowo, bo światłość ranna wzmacnia oczy i w głowie rozwidnia. A tak i woda z rosy majowej z cytryną nie pomoże.
Piotr był nie tylko okulistą, ale i lekarzem wogóle; kierował naczelnie hygieną i dyetą swego pana, bo i jedzenie mu przyprawiał. Ksiądz Antoni bez sprzeczki odłożył pióro; wziął natomiast brewiarz i skierował się do parku.
— Brewiarz możesz dobrodziej sobie czytać choć w nocy, bo na pamięć umiesz. A na wieczerzę, kiedy łaska, proszę wczas, bo odgrzewana strawa ciężka dla żołądka, jak grzech dla sumienia.
Ksiądz Wyrwicz był już za progiem tylnych drzwi domku, otwierających się bezpo-