Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   282   —

skim prałatem«, to znów »dumnym szlachcicem«, to nawet podejrzanym o niebezpieczne zamysły nowatorem. Krążyły wieści, że został księdzem bez powołania, tylko z powodu zawiedzionej miłości do jakiejś pani; że pisze w wielkiej tajemnicy dzieło nieprawomyślne, które wydać chce pod cudzem nazwiskiem; że gardzi drobnymi dochodami, bo ma stałą subwencyę od jakiegoś stowarzyszenia, Bóg wie jakiego?... Nie słyszał o tem ksiądz Antoni, ale, czując niechęć księży do siebie, jak najmniej z nimi obcował, nie kradł im też owieczek, tylko te, które się do niego garnęły przypadkiem, wspomagał słowem i czynem, według swoich zasad i możności. Ale takich było mało, gdyż parafia, złożona z rozmaitych ludzi, jednak na ogół wybitnie konserwatywna, boczyła się ostrożnie od tego obcego księdza, który zamieszkał w opustoszałym parku, i nie mogła dojść do stanowczego sądu, kim jest ten człowiek o postawie wyniosłej i prostej, pod szronem lat już widocznym, zniewalający mądrym promieniem spojrzenia, z ręką otwartą dla ubogich, budzący uszanowanie, ale zarazem pewien żal, że nie jest taki, jak »nasi księża«. Zapewne na pokucie tu siedzi? — było zdanie o nim najpowszechniejsze.
Ale ksiądz Antoni nie tylko nie miał swego nowego życia w Ponikszcie za pokutę, lecz